Kolejny felieton płk. Sławomira Sadowskiego – Trybuna październik 2020
Dezubekizacja powszechna
Felieton chciałbym zacząć uwagą pozornie odległą od jego tytułu.
Wszyscy komentatorzy polityczni bezskutecznie próbują znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Jarosław Kaczyński sam osobiście firmował, a następnie z wielką determinacją przepchnął przez sejm ustawę o ochronie zwierząt. Wywołał tym kryzys w swym obozie, spowodował niewątpliwe straty w wiejskim bastionie PiS, dolał paliwa skrajnej prawicy i jeszcze naraził się ojcu Rydzykowi. Prezes jest zbyt wytrawnym politykiem, aby nie wiedzieć, że takie właśnie efekty wywoła, więc dlaczego się zdecydował? Sądzę, że odpowiedź jest dosyć prosta. Pan Kaczyński ma ponad 70 lat i doskonale wie, że zbliża się już do finału swego panowania. „Narządził się” do woli, dóbr doczesnych ma aż za dużo, jak na swoje rzeczywiście niewygórowane potrzeby i nie ma potomstwa, któremu mógłby przekazać władzę. Jego już jedynym celem życiowym pozostało zapisanie się w historii Polski jako oświeconego, postępowego, wielkodusznego władcy. Tylko bowiem tacy zyskiwali u potomnych przydomek „wielki”, a nie żadni brutalni despoci, których za życia wszyscy ubóstwiają, a po śmierci obalają ich pomniki i wyrzucają z mauzoleów pod płot.
„Piątka Kaczyńskiego” jawi się w tej sytuacji jako ważny krok Prezesa na drodze do autentycznie światłego i pozytywnego zapisania się w dziejach Ojczyzny. Posunięcie jest bardzo słuszne, ale trzeba panu Prezesowi zwrócić uwagę, że dyktatorów, którzy kochali zwierzęta, było wielu, ale żadnemu nie pomogło to w poprawieniu historycznego wizerunku. Natomiast to, co z pewnością będzie panu Kaczyńskiemu na zawsze zapamiętane, to fakt, że właśnie on był „ojcem chrzestnym” m. in. ustawy dezubekizacyjnej, aktu wyjątkowo podłego, niesprawiedliwego i okrutnego, aktu, którego odpowiedników można szukać jedynie w prawodawstwie stalinowskim.
Często słyszę, że nasze środowisko nie powinno używać określenia „dezubekizacja”, gdyż jest to zwrot bardzo kłamliwy i po prostu brzydki. Nie zgadzam się z tym stanowiskiem.
Politycy PiS nazwali tak ustawę represyjną z grudnia 2016 r., aby nie tylko uczynić z nas nędzarzy, ale także aby nas pohańbić. To pierwsze im się udało, ale nie drugie. Zhańbić mogą nas wyłącznie nasze własne czyny, a nigdy epitety jakimi obrzucają nas wrodzy nam, mali ludzie. My jako środowisko nie mamy sobie nic do zarzucenia. Z bardzo nielicznymi wyjątkami pracowaliśmy i postępowaliśmy zawsze przyzwoicie, nigdy nie łamaliśmy prawa, nie dokonywaliśmy czynów nieetycznych, niemoralnych, niegodnych.
To twórcy „dezubekizacji”, którzy dla przyziemnych korzyści politycznych postanowili boleśnie skrzywdzić wielką grupę społeczeństwa, sami się tym nikczemnym aktem zhańbili. Spowodowali tragedie tysięcy ludzi, kolejne tysiące wpędzili w głęboką, długotrwałą depresję, przyspieszyli lub wprost doprowadzili do śmierci setek z nich. Niektórzy z polityków PiS chyba już zdają sobie z tego sprawę, bowiem coraz mniej chętnie mówią na ten temat, coraz rzadziej używają słowa „dezubekizacja”, coraz częściej odsyłają pytających do sadów, do prawników, do trybunałów. Teraz więc naszym obowiązkiem jest dopilnować, aby zwrot „dezubekizacja” nie został kiedykolwiek zapomniany – jest on hańbą i wstydem dla całej Zjednoczonej Prawicy, a nie dla nas.
Wspomniana ustawa jest obecnie procedowana w Trybunale Konstytucyjnym, który w dniu 13.10.2020 r. ma wreszcie wydać ostateczne orzeczenie. Myślę, że wszyscy zainteresowani doskonale wiedzą co wówczas ogłosi pani prezes Przyłębska. Pani prezes nie po to przeciągała rozprawę przez 2 lata i 9 miesięcy, nie po to czekała na uzupełnienie składu sędziowskiego TK pisowskimi nominatami, aby przyznać, że w ustawie są jakiekolwiek uchybienia. Co prawda, jej niekonstytucyjność jest oczywista nawet dla studentów pierwszego roku prawa, ale to żaden argument wobec potrzeb politycznych PiS. Cóż, jeżeli pani prezes chce zapisać się do klubu hańby i wstydu, to jej sprawa – wbrew pozorom taki wyrok na toczące się przed sądami procesy represjonowanych wielkiego wpływu mieć już nie będzie. Inna sprawa, że usłużna TVP niewątpliwie natychmiast nagłośni „prawniczy sukces” PiS na cały kraj, ale będzie to tylko żałosne pudrowanie brzydkiej twarzy przed mało zorientowanym społeczeństwem. W świecie uczciwych prawników takie orzeczenie może wywołać jedynie pogardliwe uśmiechy.
Należy tu bowiem stwierdzić, że akt prawny znacznie ważniejszy dla omawianego tematu już się dokonał. W dniu 16.09.2020 siedmioosobowy skład sędziów Sądu Najwyższego, ogłosił jako wykładnię ustawy dezubekizacyjnej, że jakakolwiek odpowiedzialność zbiorowa jest niedopuszczalna, a podstawą karania mogą być wyłącznie konkretne czyny każdego indywidualnego człowieka. Orzeczenie ma na celu racjonalizację zgodną z regułami cywilizowanego prawa tego niewiarygodnego „bubla prawnego” jaki uchwalił PiS-owski sejm i dowodzi wielkiej uczciwości, odwagi i klasy wspomnianych sędziów.
Wykładnia SN, iż można skazywać tylko za łamanie prawa, spotkała się natychmiast z ostrą krytyką polityków prawicy, którzy bezwiednie przyznali w ten sposób, iż doskonale wiedzą, że represjonowani nie popełniali żadnych przestępstw, że są osobami uczciwymi i niewinnymi, więc nie będzie kogo karać. Czyż trzeba lepszego dowodu na poziom moralny twórców „dezubekizacji”?
Rządząca prawica oczywiście zdaje sobie sprawę ze stanu opisanego powyżej. Jej politycy są ogromnie zaskoczeni, że operacja, którą zaczęli w grudniu 2016 r., a która wydawała im się całkowicie bezpiecznym i przyjemnym kopaniem leżącego, zmierza ku porażce. Wiedzą przy tym, że temat „dezubekizacji” stanie wcześniej czy później przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, a tamtejsi sędziowie mają coraz większą świadomość, jak niskie są standardy prawne i moralne ekipy rządzącej obecnie Polską, więc ich wyrok może być kolejną międzynarodową kompromitacją. W związku z tym pojawiły się pogłoski, że w zaciszu PiS-owskich gabinetów, z daleka od jakichkolwiek kamer, trwają rozważania, co z tą żabą zrobić.
Analizowane są rzekomo dwie koncepcje: albo w jakiejś części wycofywać się z obecnej dezubekizacji i powoli spuszczać na nią zasłonę milczenia, albo przeciwnie, pójść znacznie szerszym frontem i zdezubekizować wszystkich bez wyjątku, którzy w jakikolwiek sposób przed 1989 r. „służyli totalitarnemu państwu”. W kolejce stoją: wojskowi z LWP, milicjanci, strażacy, sokiści, prokuratorzy, sędziowie, zawodowi funkcjonariusze PZPR, ZSL, SD, działacze politycznych organizacji młodzieżowych, dziennikarze pracujący „chociaż jeden dzień” w komunistycznych mediach i szereg dalszych grup, których spisy sporządzane są od jakiegoś czasu w IPN. Pomysł takiej powszechnej dezubekizacji jest podobno bardzo kuszący, bowiem oszczędności budżetowe sięgnęłyby wówczas nie jakichś głupich kilkuset milionów, ale wielu miliardów złotych. Jest nad czym myśleć.
Sławomir Sadowski
październik 2020 r.