Fragmenty książki Tomasza Turowskiego Egzekucja …
[Wa r s z a w a , s o b o t a 9 l u t e g o 2 0 1 9 r o k u ]
Dzień wolny od pracy. Ostatnio Zeev miał jej masę. Dwa dni wcześniej otrzymał informację od Dawida, ogólnikową wprawdzie, ale wskazującą na znaczne postępy w śledztwie.
To, co uznał za wskazane, przesłał do AW, wychodząc z założenia, że Polacy byli u początków sprawy i należy im się choćby fragmentaryczny obraz aktualnego stanu rzeczy. Miał też nadzieję, że to zdopinguje polską służbę do jakiejś formy zaangażowania w konfrontację z wrogiem. Na przykład do akceptacji udziału Pawła na końcowym etapie wyścigu z przeciwnikiem i czasem.
Usłyszał dzwonek do drzwi swego warszawskiego mieszkania. Spojrzał na zegarek. Siódma rano. Kto, u licha, przerywa mu odpoczynek o tej porze? Choć, szczerze mówiąc, takie sytuacje zdarzały się nieraz. W wielu przypadkach szyfrant wolał przekazywać depesze w pierwszej kolejności jemu, zanim odważył się zawracać nimi głowę ambasadorowi.
Dobrze, że jestem wolny – pomyślał Zeev. Jaka kobieta zdecydowałaby się na życie w ciągłym stresie w związku z moją pracą? Po tym retorycznym pytaniu spojrzał na wideofon.
Kurier.
– Przepraszam, szefi e – powiedział posłaniec po wejściu do mieszkania – ale depesza ma gryf „natychmiast, także w nocy”. Dostaliśmy ją godzinę temu.
– Nie przepraszaj. Taka robota.
Rozerwał pieczęcie koperty i zerknął na jej zawartość. Tak jak myślał, bulwar Saula akceptował udział Pawła w grze. Teraz kolejny ruch należy do polskiej strony. Tylko kiedy się ruszą? Z powrotem zapieczętował kopertę i wręczył kurierowi z adnotacją: Zniszczyć komisyjnie na placówce. Pożegnali się. Na wszelki wypadek zadzwonił do Pawła:
– Bądź gotów. Wszystko wskazuje na to, że czeka cię niebawem daleka podróż.
Wszedł do kuchni, po czym włączył ekspres do kawy. Dobrze jest dać sobie „kopa” z rana. Poza tym ten bogaty w kofeinę płyn jest gorący. To podnosi na duchu, szczególnie gdy za oknem szara, ale ostra zima.
Po telefonie od Zeeva Paweł zaczął pakować walizkę.
Wprawdzie nic jeszcze nie było przesądzone, ale wierzył
w magię pozornie drobnych kroków wiodących do celu. To
było jak samospełniająca się przepowiednia. Dlatego uważnie
sortował ubrania niezbędne w zmieniających się strefach
klimatycznych. Gdy upchnął zawartość tak, żeby domknąć
zamki szyfrowe, zabrzmiał sygnał smartfona. Głos Klimowskiego.
Wydało mu się to oczywiste.
– Słuchaj, musimy się pilnie spotkać!
– Tak, ale jest sobota! – Paweł postanowił nieco podrażnić
pułkownika.
– Co ty, w służbach nie pracowałeś, jaka sobota? W tej
pracy nie ma świąt!
– No, niech będzie. Tam gdzie ostatnio?
– Tak i to najdalej za godzinę.
Nieźle was przypiliło – skomentował w myślach i przerwał
połączenie.
Po godzinie siedzieli już z Klimowskim w lokalu kontaktowym.
Zaczął przedstawiciel AW.
– Wiesz, chyba wyślemy cię do Izraela, a później jeszcze
dalej.
– Ach tak – udał zdziwienie Paweł. – Co za łaskawość.
Tyle że ja bym to inaczej sformułował.
– A jak?
– Zwyczajnie. Po prostu poprosicie mnie grzecznie, abym
udał się na misję, a ja ewentualnie to zaakceptuję.
– Przecież sam tego chciałeś.
– Owszem, ale zapominasz, że nie jestem już funkcjonariuszem.
Czyżbyście zmienili zdanie i chcieli mnie zatrudnić?
– Nie, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, znajdziemy sposób,
żeby ci to wynagrodzić. Wrzucimy to do budżetu jako
doradztwo albo opracowanie profesjonalnej opinii czy coś
takiego.
– No proszę, nawet pieniądze znajdziecie. A teraz powiedz
mi uczciwie, o co chodzi w tym festiwalu dobroci dla
zwierząt?
– Daj spokój. Rozumiesz chyba, że mieliśmy udział
w sprawie, którą omawiałeś z Zeevem.
– Rozumiem.
– Teraz zaczyna się bardzo interesująco rozwijać i chcielibyśmy
mieć w tym jakąś rolę do odegrania albo przynajmniej
wiedzieć, ku czemu to wszystko zmierza.
– To też mogę zrozumieć.
– Tylko widzisz, mamy wrażenie, że Mossad działa po
partyzancku, we własnym zakresie, nie informując Amerykanów.
Gdyby było inaczej, pewnie dotarłoby do nas coś na ten
temat z Langley albo z gmachu Hoovera…
– No tak, boicie się brać udział w niesankcjonowanej
przez Jankesów akcji, ale gdyby zakończyła się sukcesem i za
oceanem wyrażano by wdzięczność, stanęlibyście w pierwszym
szeregu, wyprężając pierś pod ordery. Odwieczny dylemat,
jak wypić wino i nadal mieć pełną beczkę.
– No, niezupełnie tak, ale coś w tym stylu…
– Nie chcecie brać udziału w zabawie bez zgody wujka
Sama, ale kiedy jego ludzie hasają tu bez żadnych uzgodnień,
to jakoś wam to nie wadzi…
– Daj spokój, nie wchodźmy w politykę. Akceptujesz czy
nie?
– W porządku. Zgadzam się.
– Tylko gdyby była jakaś wpadka, to cię nie znamy.
– Nie cytuj mi alfabetu. Uczyłem się tego, kiedy tobie
jeszcze zmieniali pieluchy.
– Nie bądź taki ważny. Uważam, że lepiej stawiać sprawy
jasno.
– Oczywiście, lepiej. Więc dodaj jeszcze, że jeśli będzie
spektakularny sukces, to znajdziecie formułę pozwalającą
twierdzić, iż działałem z waszego polecenia, tak aby i na was
spłynęła łaska waszyngtońskich guru. Gram w te klocki nie
od dzisiaj i nie ze mną te numery…
– Nazywam się Klimowski, nie Brunner.
– Świetnie, kadry kierownicze AW dysponują, jak widzę,
poczuciem humoru. To nowość. Ale miła. Kiedy mam
ruszać?
– Jak dasz radę, to w poniedziałek. Tu masz paszport
z izraelską wizą. Amerykańskiej już nie potrzebujesz. Bilety
wręczą ci na lotnisku przedstawiciele El Al. No i trzymaj się,
do zobaczenia!
– Do zobaczenia, inszallah!
– Nie kpij!
– Nie kpię, tylko wydaję się na pastwę losu.
– Naprawdę życzę ci powodzenia.
– Dzięki. Wybacz, że trochę cię podpuszczałem.
– Nie ma o czym mówić. W końcu jesteśmy z tego samego
plemienia.
– Mądre słowa.
* * *
W poniedziałek jedenastego lutego Paweł był na Okęciu
już o trzeciej rano. Port lotniczy tętnił rytmem swej codziennej
pracy, wyznaczanym startami i lądowaniami samolotów.
Mężczyzna zgodnie z umową podszedł do stanowiska
El Alu, podając nazwisko i pytając, czy są dla niego bilety.
Stojący obok urzędnik uprzejmie mu je wręczył, sprawdziwszy
jego dane personalne. Do tej pory wszystko szło jak
z płatka. Paweł przechadzał się w hali odlotów w oczekiwaniu
na uruchomienie procedur kontroli osobistej i boardingu.
Dla linii amerykańskich i izraelskich istniał specjalny
ściśle przestrzegany protokół bezpieczeństwa, dlatego
punkty odprawy pasażerów El Alu mieściły się w wydzielonej
części hali, daleko od pozostałych. Usłyszał z głośnika
wezwanie dla pasażerów udających się do Tel Awiwu.
Podszedł z dokumentami i bagażem podręcznym do jednego
z młodych ludzi stojących w boksie za pulpitem. Ten
poprosił go o otwarcie torby podróżnej, którą dokładnie
przeszukał, zadając przy okazji pytania na temat tego, gdzie
Paweł się udaje, po co, co ma zamiar robić w Izraelu, czy
ma rezerwację hotelu i dysponuje pieniędzmi. Na szczęście
Zeev zadbał o te szczegóły i mężczyzna w boksie kontrolnym
mógł odhaczyć kolejne pozycje na swej liście. Później
zajął się paszportem. Dokładnie go przewertował i spojrzał
na Pawła ze zdziwieniem.
– To zupełnie nowy dokument – stwierdził.
– Tak, niedawno został wydany.
– I po wpisie decydenta widzę, że nie w normalnym trybie?
– Chyba tak.
– Jak to chyba, nie orientuje się pan, jaka była procedura?
– Nie.
– A wiza?
– Myślę, że wiza jest w porządku.
– Tak, jest w porządku, ale nie zgadza się z pańskim
oświadczeniem!
– Co mianowicie się nie zgadza?
– Powiedział pan, że jest emerytem, a wiza jest służbowa.
– Najwidoczniej właśnie taka ma być.
– Będę jednak musiał zatrzymać pana do wyjaśnienia,
nie wiem, czy zdąży pan na lot.
Chłopak z Szabaku, czyli Szin Betu, kontrwywiadu izraelskiego,
wyraźnie dbał o nieprzemakalność granic swego
państwa. Paweł jednak nie mógł pozwolić sobie na zmianę
terminów ustalonych przez Mossad, ten dał mu bowiem do
zrozumienia, że poniedziałek to ostatni dzień, w którym ma
szansę dołączyć do ich ekipy. Po paru minutach oczekiwania
znowu podszedł do pulpitu.
– O co chodzi? – zapytał, tym razem niezbyt uprzejmie,
funkcjonariusz Szabaku. Paweł szybko podjął decyzję. Jeśli
zacznie się tłumaczyć i prosić, to w obliczu uporu młodziaka
nie ma szans na wejście na pokład samolotu. Spojrzał na niego
gniewnie i podniesionym głosem wyrecytował:
– Nie będę panu tłumaczył, o co chodzi. Mogę rozmawiać
tylko z waszym szefem zmiany, więc radzę, żeby go pan
tu przywołał, jeśli nie chce mieć kłopotów!
Na twarzy Izraelczyka pojawił się wyraz zaskoczenia i irytacji.
Chwilę się wahał, ale podniósł słuchawkę na pulpicie
i powiedział coś po hebrajsku. Później skomentował po polsku:
– Szef zaraz przyjdzie. Myślę, że rozwiąże sprawę i nie będzie
to dla pana miłe.
– Zobaczymy.
Po chwili przyszedł korpulentny facet. Ot, typowy urzędas
ze służb, którego przed końcem kariery wysłano na spokojną
placówkę, żeby sobie dorobił przed przejściem w stan
spoczynku. Przyjrzał się Pawłowi i zaczął gniewnie:
– Widzę, że sprawia pan kłopoty naszym ludziom. Proszę
uważać, żeby nie napytał pan sobie biedy.
– O to powinien się martwić pana podwładny. Tę wizę
wydał mi radca Zeev z waszej ambasady. Proszę się z nim
natychmiast skontaktować, bo jeśli nie, to i pan może mieć
problemy!
Zauważył, że już samo wymienienie nazwiska Zeeva wywołało
nerwowy tik na twarzy ofi cera Szabaku, który z ociąganiem
sięgnął do kieszeni po smartfona. Kliknął numer, najwyraźniej
zapisany w pamięci telefonu.
– Szalom – powitał rozmówcę i zaczął referować sprawę.
Głos z aparatu dochodził do Pawła, który stał obok, więc
zorientował się, że Zeev przerwał rozmówcy, nie dał mu dokończyć
zdania i pełnym złości głosem powiedział mu parę
słów, wśród których, Paweł był pewien, były również te uznawane
powszechnie za niecenzuralne. Ofi cer najpierw przyjął
postawę zasadniczą, na baczność, a później zaczął kurczyć
się i maleć w oczach. Z drugiej strony doszedł trzask
rozłączającego się aparatu. Zbesztany urzędnik zwrócił się do
Pawła z respektem:
– Proszę wybaczyć. Zaszło nieporozumienie, za które serdecznie
przepraszamy! – Następnie rzucił do podwładnego:
– Przepuść tego pana, wszystko w porządku.
– Ale, szefi e, jeszcze nie ma boardingu.
– Powiedziałem „przepuść”, nie będę powtarzał!
– Tak jest!
Gdy Paweł znalazł się już po drugiej stronie barierki,
urzędnik zwrócił się do niego z prośbą, aby chwilę zaczekał, po
czym zniknął w rękawie prowadzącym do samolotu, z którego
powrócił w towarzystwie stewardesy. Ta przejęła Pawła, wprowadziła
go na burtę, posadziła w salonie biznes class mimo
jego protestów, gdyż miał bilet ekonomiczny, i zapytała:
– Lampkę szampana, zanim przyjdzie tu reszta pasażerów?
– Z przyjemnością.
Pół godziny później samolot kołował na start.