Czy ze śmiercią nam do twarzy?
Komu bije dzwon? I czy ze śmiercią nam do twarzy?
W roku 2008 Przemysław Gosiewski – poseł PiS, proponował zabranie mi znacznej części mojej wywiadowczej emerytury. Nazywał to odbieraniem przywilejów „esbeckich”. Kłamał. Moja emerytura nie była „esbecka”. Przyznała mi ją Rzeczpospolita. Demokratyczna i Wolna od Komunistów.
Nieco później za kastrowanie mojej emerytury wziął się poseł Sebastian Karpiniuk z PO. Nazywał to odbieraniem niezasłużonych przywilejów. Kłamał. Moim „przywilejem” było narażanie zdrowia i życia. Własnego i mojej rodziny w kraju zwanym „grobem białego człowieka”. Ale nie umarłem. Mimo, że tam śmierć kroczyła moimi śladami.
Śmierć kroczyła moim śladem także i w pewnym Gorącym Kraju, o czym nie wolno mi teraz mówić. Więc rozpaczliwie na ten temat milczę.
Ostrzyłem sobie intelekt, aby – gdy już będę mógł – podjąć z tymi posłami oraz z innymi, podobnie myślącymi, spór. Spór zażarty. Ale nie na noże. Na argumenty. Sądziłem, że jako oficer wywiadu nie powinienem mieć w naszym państwie osobistych wrogów. Przecież ci dwaj prawdopodobnie nawet nie wiedzieli, że istnieję. Wiedział za to już w 1998 roku „Tygodnik Solidarność” i niejaki Romuald Walkowiak. Niestety. Nie będzie dyskusji z posłami. Obaj nie żyją.
Kilkanaście lat później, dzięki uchwalonym przez PiS ustawom represyjnym, śmierć poniosło kilkadziesiąt osób przedtem wiernie służących na rozmaitych tajnych frontach. Część z nich wybrała taki los i odeszła z własnej woli z tego niesprawiedliwego i nieprawego świata.
Chwilę potem śmierć poniosły, choć być może o tym jeszcze nie wiedzą, tajne służby Jej Wysokości Rzeczypospolitej. Agencja Wywiadu i Służba Wywiadu Wojskowego. Dzięki profesjonalizmowi pana Antoniego Macierewicza i jego „drużyny pierścienia” ta druga służba otrzymała odpowiednią dawkę trucizny już wcześniej. Tej pierwszej śmiertelny zastrzyk wstrzyknięto latem 2017 roku gdy bezmyślnie, szukając haków na politycznych oponentów, ujawniono Zbiór Zastrzeżony IPN.
„Cmentarne hieny i szakale”, chłepcąc z IPN zawartość wywiadowczego krwioobiegu, który na wieczność powinien spoczywać pokryty grubą skórą tajności, rzucą się za chwilę do pisania lepiej lub gorzej skonstruowanych historii o rzekomo „nieaktualnych” ludziach i sprawach. Niektórzy zrobią majątek na wierszówce. Inni – doktoraty i habilitacje. Jeszcze inni dostaną wymarzone tytuły profesorskie. Z rąk faceta, który prawdopodobnie pomylił role i został długopisem. Notariuszem firmującym ten „ustawodawczy pawulon”.
Na zbiory IPN rzuciły się zapewne niebyt nam przyjazne służby. I żaden kontrwywiad nie będzie w stanie ustalić, kto z robiących kwerendę w archiwach liczy na wierszówkę w polskich tygodnikach lub dziennikach, a kto na „srebrniki” w obcych służbach. I to niekoniecznie rosyjskich.
Po zażartej dyskusji w maju 2017 roku z publicystą Sebastianem Rybarczykiem na temat dramatycznych konsekwencji ujawniania ZZ IPN przyznał on przed kamerą, publicznie, że kastrowanie emerytur – moich koleżanek i kolegów wiernie służących Rzeczypospolitej – nie powinno mieć miejsca. Ot takie moje małe zwycięstwo. Umawialiśmy się na kolejne debaty i dyskusje. Na walkę na argumenty z rożnych, jakże różnych punktów widzenia. Niestety odszedł z tego świata. Zbyt wcześnie. Wtedy myślałem, że śmierć dalej idzie moim śladem. Że kto wejdzie mi w drogę, nie może być pewien ani dnia ani godziny.
W tym samym czasie odszedł jeden z moich Szefów, Andrzej Ananicz. Jak rzadko kto rozumiał tajne służby i ich specyfikę. Nie planowałem zażartych sporów z Szefem. A jednak odszedł.
Wczoraj Agencja Wywiadu podała, że śmierć zabrała Zbigniewa Nowka. Nie byłem z jego bajki. Z nim pewnie bym się pospierał. Nie raz dostarczałem mu bólu głowy, często nie z własnej woli. Ale o tym nie mam prawa mówić. Więc ze smutkiem milczę.
Myślałem, że przesadziłem z tymi „hienami”, o jakich pisałem kilka akapitów wyżej… Ale wczoraj wieczorem, w siedzibie Przystanku Historia IPN w dawnej restauracji Cristal-Budapeszt w Warszawie, uzyskałem dowód, że jednak mam rację (celowo nie podajemy linku do tego spotkania). Pewna czwórka „hien” nawet nie zająknęła się na temat śmierci generała Nowka. Bo była mocno zajęta pastwieniem się nad pamięcią o innym generale, twórcy GROM, Sławomirze Petelickim, który siedem lat temu został znaleziony martwy w garażu w bloku, w którym mieszkał. „Hienom i szakalom” nie udało się jednak skutecznie zaprosić wielu osób znających generała Petelickiego na to wspólne chłeptanie… Musiały się kisić we własnym sosie. Bo „niedostatek lwów nie powoduje wzrostu wartości szakali”.